czwartek, 6 sierpnia 2015

Apokalipsa we dwoje 12

 Chciałabym spać tak jak Matylda. Przed tym wszystkim miałam problemy ze snem a co dopiero teraz, budzi mnie najmniejszy szelest i każdego dnia niemal jestem półprzytomna idąc dalej. Gdybym wiedziała skąd biorę jeszcze siły to poprosiłabym o więcej, aby każdej nocy być bardziej czujną i wytrwałą w marszu. Czasem jak tak na nią patrzę to wydaje mi się, że można jeszcze w tym chaosie odnaleźć normalność, Pomimo tego wszystkie ona dalej nosi w ręku Stelle, rozmawia z nią o swoich dziecięcych sprawach. Marze o tym żeby poczuć się tak beztrosko, odszukać w sobie to wszystko co było kiedyś. Może to wszystko wróci, chociaż w mały procencie kiedy wszyscy we troje dotrzemy do mety. Znów będę mogła z nim usiąść, rozmawiać, droczyć się i na końcu przytulić się jak ostatniego wieczora kiedy się widzieliśmy. Siedzieliśmy na podłodze dyskutując na wiele tematów, nie wiem czemu powiedziałam:
-Musiałbyś być chory psychicznie żeby mnie kochać.
-Jestem chory psychicznie.- Odparł ze spokojem patrząc mi w oczy.
 Nie byłam nigdy fanką komedii romantycznych ale kilka w swoim życiu widziałam, poczułam się po jego słowach właśnie jakbym była główną bohaterką w takim filmie. To było najpiękniejsze "Kocham Cię" jakie mogłam kiedykolwiek usłyszeć od mężczyzny, pełne niewinności i bez zbędnej otoczki, która towarzyszy takim sytuacją. Nie było ani deszczu, który by na nas padał, brakowało piosenki o miłości, czerwonych róż czy spadających gwiazd. Była podłoga i my dwoje.
 Teraz zamiast komedii romantycznej mam horror, do końca nie wiem czy jesteśmy w niej głównymi bohaterami i jak w hollywoodzkich produkcjach czeka nas happy end, czy tylko statystami, którzy zginą niezauważeni w czasie trwania filmu.

środa, 25 lutego 2015

Apokalipsa we dwoje 11.

Pierwszy postój zaplanowałem pod Tczewem lub jakby udało mi się utrzymać dobre tempo to poszukałbym schronienia w mieście. Marsz nie był tak uciążliwy jak myślałem,  plecak nie był za ciężki, buty wygodne a pogoda tej nocy dopisała. Bezchmurne nocne niebo było pełne gwiazd, odkąd światła w miastach całkiem zgasły niebo po zmroku odzyskiwało swój pierwotny wygląd niezakłócony niczym. Kilka razy miałem okazję ujrzeć taki widok, czy to na plaży nad otwartym morzem czy to w górach. Szedłem drogą mimo, że byłem na widoku, nie chciałem na początku marszu nadkładać sobie drogi. Musiałem ryzykować, inaczej moja podróż trwałaby o wiele za długo.
 W Pruszczu Gdańskim zrobiłem sobie półgodzinny postój. Wcześniej byłem tu tylko trzy razy i nie znałem za bardzo okolicy. Miasto nie było bardzo zniszczone ale wiele budynków mimo, że nadal stało miało wyraźne ślady pożarów. Na ulicach widać było, że i tu wydarzyło się to samo co w Gdańsku i pewnie większości miast i miejscowości na świecie. Wyraźną różnicą między obydwoma miejscami był brak zwłok na ulicach. Ludzie szukali schronienia tam gdzie tam było wojsko, które nie mogło zapewnić ochrony w każdym miejscu i mieszkańcy takich miast to musieli albo radzić sobie samemu albo przenieść się tam gdzie mieli militarne wsparcie.
 Nie wiem co mnie będzie czekać dalej, w jakim stanie zastanę kolejne miasta, czy wisie ominęło to wszystko i czy napotkam kogokolwiek. Zastanawiam się czasem co zrobili ludzie tacy jak ja. Kto chowa się jeszcze w miastach, a kto wybrał wędrówkę a jakieś miejsca, którą mogą dać jakąkolwiek nadzieję, na przetrwanie cywilizacji. Może w jakimś rejonach utworzyły się większe lub mniejsze społeczności, które starają się odbudować chociaż w ułamku to co było.
- Dlaczego w ogóle ze mną rozmawiasz? – Zapytałem głos, który od kilku godzin siedział cicho.
- Bo potrzebujesz bodźca, który wyciągnie z ciebie to co skrywasz bardzo głęboko w umyśle. To ja powoduję, że mówisz nie zastanawiając się  nad słowami, nie analizujesz tego czy mnie urazisz. Jestem częścią ciebie i jeżeli już tu jestem to tylko po to żeby Cię motywować. Czasem te metody mogą Ci się wydawać drastyczne ale muszę robić to tak żeby jak najlepiej do Ciebie dotrzeć. – Nie sądziłem, że tak się nad tym rozwinie, spodziewałem się znów sarkazmu i uszczypliwych komentarzy.
- Czyli mówisz, że gdybyś od początku był jak Mistrz Yoda czy inny mędrzec to bym Ciebie nie posłuchał? – W sumie to ma sens co on mówi.
- Tak, ty potrzebujesz kopa a nie ciepłych słówek. Gdybym głaskał Cię po głowie to byś pewnie zachłysnął się tym wszystkim uznając to za słodzenie ci. Masz do przejścia ponad tysiąc kilometrów i nie możesz rozpraszać się myśląc o jakiś rzeczach, które będą powodować gorszy nastrój. Lepiej jak ja cię zdenerwuję i w taki sposób popchnę dalej niż miałbyś usiąść i czekać na nie wiadomo co. Pamiętaj, że to ty mnie stworzyłeś i tylko ty będziesz mógł sprawić, że zniknę. – Wcześniej myślałem, że on jest tylko po to żebym bardziej nie zwariował od samotności ale teraz zdaję sobie sprawę z tego, że on jest bardziej przydatny.
- Przeraża mnie ta droga. – Tylko tyle mogłem z siebie wydusić.
- Wiem o tym i Ci się nie dziwie. Zrobiłeś pierwszy postój a już ci się bierze na niepotrzebne rozmyślania. Zjedz, odpocznij i nie myśl o tym wszystkim tylko bierz dupę w troki i idziemy dalej. Jesteś bliski osiągnięcia wyznaczonego celi na dziś. Nikt nie wie czy później będzie łatwiej. – Wiedział co mówi, wydaję mi się, że od teraz nasze relacje diametralnie się zmienią.
- Już czas iść dalej. – Powiedziałem wstając. Głos nic nie odpowiedział siedział w mojej głowie i doskonale wiedział, że nie jestem teraz skory do rozmów. Zero niepotrzebnego myślenia, czeka mnie dziś jeszcze znalezienie bezpiecznego miejsca do spania.
Idąc nie myślałem za dużo o przeszłości i przyszłości, próbowałem skupić się na drodze i wypatrywałem niebezpieczeństw, które mogły na mnie czyhać w okolicy.To wszystko dopiero się zaczyna a ja robię krok za krokiem i każdy kolejny przybliża mnie do celu.

piątek, 16 stycznia 2015

Apokalipsa we dwoje 10.

- Czy Stella może z nami iść? – Usłyszałam za swoimi plecami przygotowując plecak do wymarszu.
- Kto to Stella kochanie? – Odwróciłam głowę w stronę głosu i ujrzałam dziewczynkę trzymającą w wyciągniętych rękach zabawkę, którą przyniosłam jej z ostatniej wyprawy.  – Oczywiście, że może z nami iść. Ciekawe imię ma Twoja lala.
- Wymyślił je jakiś pan.
- Jaki pan?! – Zerwałam się  przerażona, w głowie miałam już najgorsze myśli. Czy ktoś tu był, z kim ona mogła rozmawiać a może dziewczynka wyszła jednak z domu podczas mojej nieobecności.
- W moim śnie, chodziłam sobie po ulicy i spotkałam miłego pana, który chyba czegoś szukał. Poprosiłam go żeby pomógł mi znaleźć imię dla nowej lalki. – Matylda chyba domyśliła się, że coś jest nie tak bo odpowiedziała w pośpiechu, chcąc mnie uspokoić.
- Ale mnie wystraszyłaś, jak to był tylko sen to dobrze. - Tuż przed wyjściem takie rewelacje jak spotkanie dziewczynki z kimś obcym nie były by mi na rękę. Nie wiem co jej spakować do plecaczka, nie chcę jej dawać nic ciężkiego ale prócz zabawek coś mogłaby nieść.
- Nie chciałam. - Powiedziała cicho pod nosem.
- Wiem, że nie chciałaś. Przez to wszystko co się dzieje jestem strasznie przewrażliwiona. Nie powinnam zmuszać Cię żebyś szła ze mną taki kawał drogi. - Jestem samolubna wiem o tym.
- Nie szkodzi, też chciałbym w końcu wyjść. - Widziałam już nie raz jak doskwiera jej siedzenie w domu, jest w końcu dzieckiem.
- Dobrze wiesz, że to nie jest krótki spacer i prawdopodobnie już tu nie wrócimy. - Nie mogę jej okłamywać, czuję że muszę być z nią całkiem szczera.
- Tu i tak już nic nie ma. Domyślam się, że rodzice już nie wrócą. - Lepiej ukrywa swoje uczucia niż mogłabym się tego spodziewać.
- Chodź do mnie. - Przytuliłam ją i łzy same zaczęły mi lecieć. Dziewczynka też płakała, przez ten czas, który minął odkąd zostałyśmy same nie było takich chwil. Matylda była dzielna, nie wiem czy w jej wieku potrafiłabym się tak zachować.
 Skończyłyśmy pakować plecaki i po skromnej kolacji położyłyśmy się spać. Miałyśmy do planowanego wyjścia ponad sześć godzin a nawet jak trochę je opóźnimy to nic się nie stanie. Zasnęłam dość szybko a sen był spokojny. Siedziałam z Matyldą na plaży, słońce przyjemnie grzało a fale były muzyką dla moich uszu. Dziewczynka budowała coś z piasku a ja przyglądałam się morzu. Czułam się tam najbezpieczniej na świecie, nic ani nikt nie mógł tego zmienić. Nie widziałam go ale czułam jego obecność, wiedziałam że jest gdzieś blisko i niedługo do nas dołączy. Nie potrzebowałam niczego więcej, razem we troje mogliśmy stworzyć rodzinę i żyć, może miasto nie jest najlepszym miejscem bo na pewno są inni, którym udało się ocaleć z tego piekła ale to nie było dla mnie zmartwieniem w tym śnie. Już bym chciała mieć to wszystko za sobą i poczuć się jak w tym śnie. Uda nam się, prawda kochanie?

środa, 14 stycznia 2015

Apokalipsa we dwoje 9.

- Ciężki ten plecak? – Usłyszałem pytanie w głowie, spodziewałem się go prędzej czy później.
- Znośny.- Poczułem się żałośnie, właśnie chciałem okłamać głos z mojego umysłu, który doskonale wiedział co myślę, znał moje uczucia no i przede wszystkim zdawał sobie sprawę z tego, że plecak rzeczywiście jest ciężki. – Po co ja ci to mówię, zapytałeś się tylko po to żeby zacząć jakoś rozmowę?
- Mówisz jakbyś mnie nie znał. Za chwilę będziesz szedł przez miasto i pewnie wspomnienia zawalą Ci się na głowę, pomyślałem, że porozmawiamy żeby łatwiej Ci się szło.
- Zawsze robisz to w taki mało subtelny sposób przeważnie jakimś nieudanym żartem lub komentarzem, który ma pokazać mi, że wiesz wszystko i jesteś najmądrzejszy. Czekam na moment kiedy zaskoczysz mnie czymś czego nie wiem. – Od początku ciężko mi się z nim rozmawiało, ale kiedy ruszyłem w drogę myślę, że będzie jeszcze gorzej.
- Bo wiem więcej niż Ty, no może tyle samo ale ja mogę zajrzeć w każdy zakamarek Twojej głowy i wyciągnąć informację o których wydawać by się mogło, że zapomniałeś. Każda informacja jest zapisywana , a to że nie każdą jesteś w stanie sobie przypomnieć to nie moja wina. Mamy do przejścia wiele kilometrów więc skup się na drodze a ja zajmę Cię czymś ciekawym.
- Boję się pomyśleć co to będzie. Na pewno coś wielce optymistycznego. – Zbliżam się do centrum więc muszę zachować większą ostrożność. Może to głupie ale mając do wyboru bezpieczniejsze drogi wolałem wybrać tą prowadzącą przez starówkę żeby ostatni raz spojrzeć to wszystko co jeszcze przetrwało.
- Czyli „Wielki Marsz”* odpada? – Wiedziałem, że wyjedzie z czymś takim.
- Myślisz, że przypominanie mi o tej książce to dobry pomysł? Historia w niej przedstawiona nie jest zbyt wesoła. Lepiej nie szukaj już znanych mi tytułów książek i filmów bo pewnie będziesz wybierał te pozycje, które będą pasować do zaistniałej sytuacji a to akurat nie sprawi, że będzie mi się lepiej maszerowało. – Zamilkł więc chyba doszło do niego, że nie pójdzie mu tak łatwo. Dam mu chwilę może wyszuka w zakamarkach mojego umysłu coś co sprawi, że obaj poczujemy się lepiej.
 Wiele razy odwiedzałem starówkę w ostatnich tygodniach ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego jak to wszystko ponuro wygląda. Na ulicach leżą sterty śmieci, szkło z porozbijanych okien i gruz z budynków które ucierpiały podczas nalotów, gdzieniegdzie stoją zniszczone samochody, które już nigdy nigdzie nie pojadą. Dziwne, że nie ma żadnych zwłok, na początku końca wojsko dość sprawnie usuwało ciała z ulic i starali się informować  rodziny zmarłych, później było już z tym znacznie gorzej zwłoki co prawda były zabierane ale już nikogo nie informowano tylko od razu palono martwych. Miasto pustoszało z dnia na dzień, nawet nie wiem kiedy przestałem widywać ludzi na ulicach, domyślam się, że pewnie większość z tych, którzy przeżyli też nie życzą sobie spotkań z innymi chyba, że zagrabić sobie rzeczy innych. Staję koło Fontanny Neptuna na Długim Targi i patrzę w stronę ulicy Długiej.
- Wiesz, że nie masz tam po co iść, zabrałeś wszystko co mogłeś a teraz nie wiesz nawet czy budynek stoi. Wiele razy sam się powstrzymywałeś żeby tam pójść a teraz szkoda czasu i nerwów, czekają tam tylko bolesne wspomnienia. Idź dalej i nie oglądaj się już za siebie. – Głos wyrwał mnie z zadumy, tym razem obaj wiedzieliśmy, że ma rację i musze iść dalej bo tutaj nic co by mnie jeszcze trzymało.
- Wiem i tak już za dużo się obijałem w drodze tutaj. –Założyłem kaptur i ruszyłem w dalszą drogę. Nie wiem co mnie może czekać za każdym kolejnym zakrętem, a tych będzie po drodze bardzo dużo. Zastanawiam się teraz czy meta będzie tam gdzie sobie ją ustaliłem czy tam gdzie upadnę. W tym marszu wygrany może też być tylko jeden z tą różnicą, że nie mam za współzawodników dziewięćdziesięciu dziewięciu podobnych mi a walczyć będę z własnymi słabościami, pogodą i innymi przeciwnościami losu. 


* „Wielki Marsz” – Powieść napisana przez Stephena Kinga wydana w 1979 roku pod pseudonimem Richard Bachman. Opowiada o corocznym marszu, w którym bierze udział stu nastoletnich chłopców. Każdy z uczestników musi iść z minimalną prędkością czterech mil na godzinę, każde zwolnienie poniżej tego limitu, zatrzymanie się lub złamanie regulaminu grozi ostrzeżeniem, wszyscy uczestnicy mogą otrzymać trzy nagany za czwarte zawodnik otrzymuje czerwoną kartkę co jest jednoznaczne z uśmierceniem zawodnika przez jednego z konwojujących marsz żołnierzy. Jeżeli zawodnik w przeciągu godziny nie otrzyma ostrzeżenia to jedno znajdujące się na jego koncie zostaje wymazane, w marszu nie ma żadnych przerw. Zawody są pokazane jako wielka impreza oglądana przez miliony widzów z wysoką nagrodą przeznaczoną dla zwycięzcy. Meta marszu jest tam gdzie upadnie przedostatni z uczestników.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Apokalipsa we dwoje 8.

 Czuje jak słońce rozgrzewa moją twarz, przez chwilę pomyślałam, że jestem w innym miejscu i dużo bardziej sprzyjających okolicznościach. Słyszę jak Matylda bawi się obok łóżka, tym razem to nowa lalka pochłania całą jej uwagę. Zawsze stara się bawić po cichu żeby mnie nie obudzić, a nawet jeśli się przebudzę to i tak udaję, że śpię żeby mała miała jeszcze chwilę bez zmartwień. Teraz jednak odwróciłam się w jej stronę, otworzyłam oczy i przyglądałam się jak przebiera barbie w inne zestawy ubrań i mówi do niej:
- A co myślisz o tej kreacji? Ma tyle cekinów, że na tańcach świeciłabyś niczym gwiazda.
Zostało nam kilkadziesiąt godzin do wyjścia i chce delektować się tą odrobiną normalności jaka nam tu została. Boję się, że wędrówka będzie dla niej za ciężka i nie będę wiedziała co zrobić kiedy dziewczynka nie będzie chciała dalej iść.
 Czasem śni mi się, że jestem już na miejscu ale nie ma nikogo ze mną, biegam i staram się zaglądać w każdy zakamarek ale nie ma tam ani Matyldy ani jego, zaczynam wtedy panikować i często się budzę cała zlana potem. Nie mogę a wręcz nie chcę później zasypiać bo bardzo nie podoba mi się wizja pozostania całkiem sama, patrze wtedy na dziewczynkę i uspokajam się, ta mała istota jedyna łączy mnie obecnie z przeszłością. Mimo, że nie jestem jej matką to i tak ją kocham jak własną córkę, staram się jej zapewnić jak najwięcej spokoju i dać odrobinę dzieciństwa, które zostało w tak brutalny sposób zabrane.
- Przepraszam, nie chciałam Cię obudzić. - Zawsze przejmuję się tym, że przerywa mi sen.
- Nie obudziłaś skarbie, nie śpię już jakiś czas. Podoba Ci się lalka, którą Ci przyniosłam? - Zapytałam chociaż wiedziałam, że teraz spodobałaby się jej prawie każda zabawka jaką bym jej nie sprawiła.
- Bardzo, dziękuję. - Uśmiecha się do mnie szczerze trzymając barbie w dłoni, odkłada ją na podłogę i wskakuje na łóżko przytulając się do mnie. Myślę, że w takich chwilach Matylda tak jak ja też zapomina o tym jak wygląda obecnie nasz świat i cieszy się tą namiastką normalnego życia.
 Tulimy się tak przez kilka minut aż strasznie zaburczało mi w brzuchu.
- Chyba czas na śniadanie. Wracaj do zabawy a ja przyszykuje nam coś dobrego, a później póki mamy dzień zaczniemy się pakować. - Widziałam jak na słowo "pakować" uśmiech zniknął z jej małej twarzy, próbowałam z nią kilka razy o tym porozmawiać ale za każdym razem jak o tym wspominałam zamykała się w sobie.
- Dobrze, a mogę iść z tobą i w kuchni się bawić. - Wiem, że czasem boi się sama zostawać nawet jak jestem w domu.
- Oczywiście Słoneczko, chodź zobaczymy od razu co dobrego w nocy przyniosłam. - Sama byłam ciekaw co takiego znajduję się w tych paczkach, które znalazłam w sklepie turystycznym.
 Założyłam ubrania, które zostawiłam na krześle obok łóżka zaraz jak wróciłam nad ranem. Matylda szła za mną szepcząc coś do lalki uciekając znów do świata dziecka, czasami sama chciałabym uciec do tak beztroskiej krainy gdzie myśli krążą wokół zabawy. Muszę się bardziej skupić bo zaczynam się rozpraszać, mi jak i dziewczynce potrzebna jest teraz silna kobieta, która równie dobrze da sobie radę ze wszystkimi przeciwnościami losu, które będą czyhać na nas w czasie drogi jak z tym wszystkim co nas do tej pory spotkało.

sobota, 10 stycznia 2015

Apokalipsa we dwoje 7.

 Nie mogę uwierzyć, że o zmroku wyruszam w najdłuższą, najniebezpieczniejszą i najbardziej ekscytującą podróż w moim życiu. Powinienem spać i zbierać siły ale sen nie chce przyjść. Głos milczy, może czeka żeby przed samym wyjściem zaatakować jakimś niewybrednym komentarzem, sam nie wiem. Ostatnie noce to ciągłe wyprawy po zapasy, kiedy wracałem z jednej przypominało mi się, że czegoś ciągle mi brakuję. Wracając o świcie byłem pewny, że mam już wszystko, tylko zastanawiałem się czy potrzebny mi będzie namiot, w końcu zrezygnowałem z niego twierdząc, że jest on nieporęczny, za każdym razem musiałbym tracić czas na szukanie dobrego, mało widocznego miejsca gdzie mógłbym go rozstawić. Śpiwór i ochrona przed wiatrem i deszczem to musi mi wystarczyć. Z moich obliczeń wynika, że żywności powinno mi wystarczyć na około dwa tygodnie, oczywiście musiałem brać pod uwagę ciężar mojego plecaka.
 Wybór rzeczy mi niezbędnych był dość trudny, nad każdą zastanawiałem się po kilka minut. Nie mogę sobie pozwolić na zbytne przeciążenie patrząc na to ile kilometrów dziennie chce robić. Dobrze, że z ubraniami nie miałem aż takiego problemu, ważne żeby mieć coś suchego na przebranie, płaszcz przeciwdeszczowy zdobyłem podczas ostatniego wyjścia, szkoda tylko, że nie udało mi się znaleźć baterii przez ostatnie kilka dni, latarka jeszcze świeci ale ile wytrzyma zasilanie to nie wiem.
- Teraz to się martwisz o światło latarki, a zawszę jak Ci mówię, że masz ją zapalić to kręcisz nosem, bo ktoś Cię zobaczy albo jakieś potwory zjedzą Cie na podwieczorek. - No i wykrakałem, Głos odezwał się wyjątkowo poirytowany.
- Pomyliły Ci się bajki, tu nie ma potworów. Zresztą musisz być zawsze taki niemiły? Czy Ty kiedykolwiek chciałeś ze mną normalnie porozmawiać czy siedzisz w mojej głowie tylko po to żeby mnie denerwować? - Czasami wydaje mi się, że jedyny sposób na uciszenie go to strzał w głowę.
- Wybacz, że nie skaczę z radości ale ubzdurałeś sobie, że jakaś panna będzie na Ciebie czekać w miejscu oddalonym o ponad tysiąc kilometrów. Może jestem tylko głosem w Twojej głowie ale chciałbym tu jeszcze trochę posiedzieć. - Wiedziałem, że nie popiera mojej decyzji o podróży ale zaczyna przesadzać, może sobie myśli, że jak będzie dramatyzował to mnie przekona do pozostania.
- To teraz nagle jesteś moim głosem rozsądku? Ile razy mam Ci powtarzać, że obojętnie czego byś nie powiedział i tak o zmroku wychodzę. Dlaczego siedzisz cicho za każdym razem kiedy ją wspominam, może podobają Ci się te myśli? - Głos nigdy o niej nie mówił, nie wiem z jakich części mojego umysłu został stworzony ale najwidoczniej też z tej części, która ją lubi.
- Oczywiście, że nim jestem tylko Ty mnie nie słuchasz. - Skąd ja wiedziałem, że on to powie.
- Póki co wychodzę na tym dość dobrze, nie uważasz?
- Co masz na myśli?
- Żyje, to chyba najlepiej świadczy o tym, że daje sobie rade? W końcu to dzięki moim decyzją dalej możesz mnie irytować i wygłaszać swoje dosadne komentarze, które tak lubisz. Nie wiem czemu moja podświadomość stworzyła Cię z najgorszych cech jakie udało mi się do tej pory hamować. W głębi duszy wierzę w to, że jednak w końcu będziesz bardziej znośny, a Twoje przerośnięte ego schowasz i będziemy żyli w harmonii. - Za kilka godzin wyruszam a ona musiał mnie zdenerwować.
- Nie jestem całym złem jakie w Tobie siedzi. Chciałbym tylko żebyś przemyślał to co możesz stracić wyruszając w tą cholernie długą wędrówkę. Nie wiesz co Cie może czekać tuż za rogiem a co dopiero kiedy znajdziesz się w miejscach, których kompletnie nie znasz. - To dziwne ale zniżył ton a to raczej rzadkość u niego.
- Przemyślałem to dobrze, dziś wyruszam i nic ani nikt tego nie zmieni. Musisz się z tym pogodzić a może dojdziemy wtedy do jakiegoś porozumienia. - Głos już nic nie powiedział a ja położyłem się i myślałem co rzeczywiście mogę stracić. Zanim zasnąłem utwierdziłem się w przekonaniu, że nie wybaczyłbym sobie gdybym nie spróbował.
 Jest czternasta, pierwszy dzień wiosny, ciepłe promienie słoneczne grzeją przyjemnie i w końcu robię się senny.

czwartek, 8 stycznia 2015

Apokalipsa we dwoje 6.

Czasami trzeba iść dalej żeby znaleźć to czego się szuka. Gdybym zadowoliła się pozostałościami sprzętu turystycznego, który został w sklepie musiałabym wrócić do domu z niemal pustymi rękoma. Prawie każdy sklep posiada magazyn, ten też taki ma i widać, że ludzie robiący tutaj „zakupy” a’la koniec świata brali to co było na półkach i wieszakach i to w dużym pośpiechu. Pomieszczenie magazynowe jest o połowę mniejsze od sklepu i zostało podzielone na działy. Na pólkach widać braki ale asortymentu jest tutaj o wiele więcej niż w części głównej. Całe szczęście, że tej nocy niebo jest bezchmurne i księżyc daje wystarczająco dużo światła wpadając przez okna na dachu. Śpiwory wiszą na samym początku, do wyboru do koloru nawet dziecięce. Jedną pozycje z listy mogę odhaczyć teraz ta nieszczęsna kurtka, w przeszłości raczej mało spotykane były dziewczęce kurtki w ciemnych kolorach, tak jak myślałam tu jest podobnie same różowe, czerwone, żółte i białe. Jest! Może najpiękniejsza nie jest ale rozmiar powinien się zgadzać, wygląda na ciepłą. Druga pozycja z listy ląduje w plecaku.
 Rozglądając się po magazynie zauważyłam pudła, na których widniały trzy litery MRE, zrywam taśmę klejącą i zaglądam do środka. Nigdy nie lubiłam chodzenia po sklepach, wolałam iść  po konkretną, wcześniej upatrzoną rzecz, zorientowałam się co jest w środku kartonów i poczułam się jakbym dostała najbardziej upragniony prezent pod choinkę, Mniejsze paczki, które znajdowały się w środku okazały się militarnymi racjami żywności. Jest ich zdecydowanie za dużo żeby zabrać wszystkie ale upcham w plecaku jak najwięcej. Mam z głowy wyprawę po jedzenie. Niestety żadnej broni tu nie ma, może innym razem poszczęści mi się bardziej.
 Popatrzyłam pobieżnie czy nie ma czegoś co mogłoby się nam przydać i kiedy odwróciłam się do wyjścia usłyszałam wyraźne odgłosy biegu na zewnątrz. Przy takiej ciszy jaka obecnie panuje każdy dźwięk słychać z dużo większej odległości. Skoczyłam za najbliższą półkę i patrzyłam na wejście z sercem walącym mi tak szybko jak nigdy wcześniej. Z każdą sekundą dźwięk był wyraźniejszy i jego źródło zbliżało się z dużą prędkością. Postać przebiegła tak szybko, że nie zdążyłam się jej dobrze przyjrzeć noc nie pomagała. To mój pierwszy kontakt z człowiekiem od… no właśnie od kiedy? – Pytam sama siebie, tracę pomału rachubę czasu. Staram sobie przypomnieć jaki jest dzień tygodnia ale nie mogę, to dziwne, że właśnie przed moim nosem biegło potencjalne zagorzenie a ja zastanawiam się czy dziś poniedziałek czy noże czwartek. Mam jeszcze czas do świtu więc usiądę na chwilę i przeczekam aby ten kto tak szybko biegł oddalił się. Oby tylko on przed kimś lub przed czymś nie uciekał bo to oznacza, że jeszcze może mi dziś serce bić szybciej.
 Dwadzieścia minut wystarczy, skocze szybko obok po jakaś lakę i będę jak najszybciej przemieszczać się w stronę domu. Tak jak przypuszczałam, w sklepie z zabawkami był nieporządek ale wyglądało na to, że większość asortymentu było ciągle na miejscu. Potruchtałam do alejki z lalkami Barbie, wybór oczywiście był bardzo duży zarówno na półkach jak i wśród leżących na ziemi pudełek. Nie mając zbyt dużo czasu złapałam dwa przypadkowe, w mroku i tak nie różniły się zbytnio więc zapakowałam do plecaka jedno pudełko, w którym znajdowała się lalka z długimi ciemnymi włosami. Wracając do wyjścia zauważyłam stojak z dodatkami, zabrałam dwa, schowałam, założyłam plecak i ruszyłam do wyjścia. Przy samych drzwiach leżał przewrócony kosz z którego wysypały się pluszaki, w oczy rzuciło mi się słoneczko. Podniosłam je i nie oglądając włożyłam pod kurtkę, zapięłam zamek i przystanęłam przy wyjściu nasłuchując i rozglądając się po ulicy. Czas ruszać pomyślałam i szybkim krokiem ruszyłam w stronę domu.
 Jeszcze nigdy w takim tempie nie pokonałam tej trasy, pod koniec ciężko było mi już łapać powietrze. Całą drogę znów się rozglądałam i przystawałam na chwilę słuchając czy coś się nie kryję w najbliższym otoczeniu. Zaczynało świtać kiedy zamykałam za sobą drzwi od domu. Poszłam do góry, Matylda spała a ja zbyt zmęczona na rozpakowywanie całego plecaka wyciągnęłam tylko lalkę, rozpakowałam ją i położyłam obok dziewczynki. Przebrałam się szybko, kładąc się pocałowałam małą w czoło i powiedziałam:
- Cześć Piękna, już jestem.